Człowiek, który pragnie naśladować Chrystusa, musi nieść swój własny krzyż. Tym krzyżem mogą być troski dnia codziennego, problemy związane z pracą czy rodziną, a także cierpienie. Nie można narzekać na swój krzyż. Należy bowiem pomyśleć, o ile cięższe są krzyże innych ludzi, a nasz krzyż stanie się lżejszy. Poprzez problemy przeżywane każdego dnia, możemy łączyć nasze cierpienie z cierpieniami Jezusa – będzie to wielki krok na drodze do naszego zbawienia. Żyje się tylko raz i należy przeżyć je z myślą, że jest się na ziemi tylko na chwałę Boga. Do świętości nie można inaczej dojść, jak tylko na drodze krzyża. Krzyż cierpienia, który niesie się z wytrwałością i cierpliwością otwiera bramy Nieba. Poprzez ból i cierpienie, Bóg prowadzi człowieka tam, gdzie sam nigdy by nie zaszedł, dlatego należy przyjąć z wiarą doświadczenia i próby zsyłane nam przez Naszego Ojca.

            „Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie.”słowa pochodzące z Pierwszego Listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian były ciągle żywe w życiu Służebnicy Bożej Anny Jenke, bowiem Anna wszystko co czyniła, czyniła z myślą, czy będzie to dobre w oczach Stwórcy i czy nie będzie godziło to w Jego majestat. Tak też było w chwili zdiagnozowania u Służebnicy Bożej nowotworu – czerniaka skóry.  Całe cierpienie i rozpacz, które w jednej chwili spadły na nią, Anna zawierzyła swojemu Najlepszemu Ojcu w Niebie.

          We wrześniu 1975 roku Anna Jenke rozpoczęła kolejny rok szkolny, a tym samym kolejny rok swojej pracy na stanowisku nauczycielki języka polskiego w Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu. Kadra pedagogiczna i uczniowie wiedzieli o tym, że choroba „Słonecznej Skały” – bo tak nazywano Annę w harcerstwie, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej postępuje, ale Profesor Anna postanowiła pracować i „służyć” swoim wychowankom dopóki starczy jej sił. Ciągle twierdziła, że słodko jest cierpieć w imię Boże, dlatego nie bała się cierpienia, które nadeszło wraz z chorobą, a które towarzyszyło jej do samego końca. W grudniu 1975 roku, tuż przed świętami Narodzenia Pańskiego, Anna Jenke wyjechała do gliwickiej kliniki onkologicznej na zabieg. Odbył się on prawidłowo, ale nie przyniósł większych efektów. Nowotwór powoli zabierał Annę Jenke z tego świata. Pomimo braku sił i zaleceń lekarzy o odpoczynku, Anna postanowiła wnieść radość i nadzieję na oddział szpitalny. Codziennie odwiedzała chorych, rozmawiała z nimi, a także podtrzymywała ich na duchu. Osobom wątpiącym i niewidzącym już dla siebie żadnego ratunku powtarzała, że cierpieć należy w imię Boże, bo wtedy będzie ono łatwiejsze i nie będzie się go tak bardzo odczuwać. Podczas pobytu Anny w klinice onkologicznej wiele osób kończyło swoją ziemską wędrówkę, a ona była przy wszystkich do końca ich dni. Kiedy wiadomo było, że śmierć współcierpiącego jest blisko, Anna brała do ręki różaniec – największą broń w walce ze złem, i wraz ze wszystkimi modliła się za duszę umierającego, o jego zbawienie.

       Anna Jenke po dwóch miesiącach wróciła do swojego domu przy ulicy Kraszewskiego 37. Bardzo się z tego faktu cieszyła, choć wiedziała, że nie zostało jej już wiele dni życia – dni, które pomimo narastającego cierpienia wywołanego chorobą, były przepełnione szczęściem i nadzieją. I tak, 15 lutego 1976 roku ze słowami „Jezus i Maryja” na ustach, Anna odeszła do domu Ojca Niebieskiego.

               W ludzkim życiu możemy wyróżnić dwie sfery cierpienia: cierpienie duchowe oraz cierpienie cielesne. Jedno i drugie przyjęte z wiarą i nadzieją na lepsze jutro jest cenne w oczach Boga. Ziemia jest miejscem cierpień, byśmy w trakcie naszego prawdziwego, niebieskiego życia mogli odczuwać tylko i wyłącznie słodycz z obecności grona świętych i Chrystusa. Cierpienie i miłość są wielką tajemnicą, której nigdy do końca nie zrozumiemy, choćbyśmy zdobyli ogromną wiedzę.  Anna Jenke powtarzała, że cierpieć się musi, gdyż to jest prawdziwą drogą człowieka. Niech te słowa będą dla nas drogowskazem, przynajmniej na najbliższe lata naszego życia, a może i na zawsze.

Konrad Peszek